Maddie
Zaczynał się gorący lipiec, a wraz z nim zaczynały się wakacje. Następny rok mieliśmy spędzić w liceum.
Mówię my, dlatego że nie jestem sama. Mam moją ukochaną bliźniaczkę, Alice i ja od początku trzymamy się razem, jak to bliźniaki mają w zwyczaju. Zwykle dogadujemy się w każdej sprawie, choć nie raz zdarzają nam się małe sprzeczki. Ale jak już się pokłócimy, to po którtkim czasie i tak się przepraszamy. Takie już jesteśmy. Szalone, zbuntowane, zabawne. Rożnie o nas mówią, ale staramy się tym nie przejmować i po psostu jesteśmy sobą.
Dziś postanowiłyśmy ukraść auto Joan.
Dziś postanowiłyśmy ukraść auto Joan.
Może nie było to dość rozważne, ale czego nie robi się dla odrobiny zabawy? Może brzmieć to idiotycznie, ale to właśnie lubimy. Lubimy bawić się w Joan.
Czemu? Nie wiem, chyba po prostu jest dla nas takim wzorem do naśladowania, już od najmłodszych lat. Albo takie są córki policjantów. Przede wszystkim to był mój pomysł. Mama zawsze żartuje, że prześcigamy się w głupotach.
Księżyc tego lata był bardzo wyjątkowy. Taki inny, dlatego tą noc najlepiej spędzić w aucie na wzgórzach. Co prawda nie mamy jeszcze uprawnień do prowadzenia auta, ale tata i nasi koledzy nas uczyli. Dlatego dajemy sobie jakoś radę. A papiery, mamy lewe. Żeby nie było jakichś wykroczeń. Inaczej tata by się wściekł, kiedy by się dowiedział. A wtedy maślane oczka nic by nie pomogły.
Czemu? Nie wiem, chyba po prostu jest dla nas takim wzorem do naśladowania, już od najmłodszych lat. Albo takie są córki policjantów. Przede wszystkim to był mój pomysł. Mama zawsze żartuje, że prześcigamy się w głupotach.
Księżyc tego lata był bardzo wyjątkowy. Taki inny, dlatego tą noc najlepiej spędzić w aucie na wzgórzach. Co prawda nie mamy jeszcze uprawnień do prowadzenia auta, ale tata i nasi koledzy nas uczyli. Dlatego dajemy sobie jakoś radę. A papiery, mamy lewe. Żeby nie było jakichś wykroczeń. Inaczej tata by się wściekł, kiedy by się dowiedział. A wtedy maślane oczka nic by nie pomogły.
- Maddie podasz mi kanapkę? - Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Alice.
-Tak, jasne - podałam jej nieco zgniecioną bułkę z serem i sałatą. Takie lubiła najbardiej.
- Co ty taka niemrawa? - Popatrzyła na mnie badawczo.
- Nic, po prostu myślę o tym, czy ojciec się skapnie. Albo Joan.
- Nie no coś ty! Przecież my jesteśmy na "biwaku". - Zaśmiała się układając palce w tak zwany cudzysłów manualny.
- No tak, a w sumie Joan też nie ma!
-No właśnie. Więc nie trzęś gaciami.
-Taa... - Spojrzałam przed siebie i zaczęlam wpatrywać się w ksieżyc, przypominając sobie wszystkie cudowne chwile z Frankiem. Frank to jest mój najlepszy przyjaciel. A raczej nim był, bo został w San Jose.
- Ej widzę, że coś cię gryzie. Mnie nie powiesz..? - Puknęła mnie w ramię i spojrzała w oczy.- Nie gadaj, że znowu myślisz o nim?
- Skąd wiedziałaś?
- Siostry nie oszukasz. - zaśmiała się.
-A tym bardziej bliźniaczki - dokończyłam i również prychnęłam śmiechem. -Ciekawe co u niego słychać. - głośno westchnęłam. Cholernie za nim tęskniłam.
- A co ty się tak o niego martwisz? Przecież jest dużym chłopcem i sobie poradzi.
- Wiem, że masz rację, ale pamiętasz nas razem...
- Oczywiśice tego nie da się nie pamiętać. - ziewnęła i zaraz odpłyneła w świat morfeusza. Ja po chwili również.
***
Alice
Kiedy przeprowadziłyśmy się do Los Angeles, nasze życie przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Każdy wie, jak to jest zaczynac od zera. Właśnie my byłyśmy na tej drodze. Żadnych znajomości, nowa szkoła. Chyba dzięki temu zżyłyśmy się ze sobą jeszcze bardziej. Joan jako najsilniejszy charakter, osoba twardo stąpająca po ziemi od razu znalazła nowe dziewczyny chętne do założenia zespołu. Pamiętam z jaką fascynacją opowiadała nam o Sandy - perkusistce ich zespołu The Runaways. Wróciła wtedy do domu w swojej pierwszej prawdziwej ramonesce, którą kupiła za własne, ciężko zarobione pieniądze podczas pierwszych wakacji w Los Angeles. Już pierwszego dnia przyczepiła do niej masę agrafek.
Niedługo potem przedstawiła nas drobnej blondynce poznanej w klubie. Jej imię to Cherie. Została wokalistką formującego się powoli zespołu.
Tak jak ja była jedną z bliźniaczek i też była fanką Davida Bowiego! Ba, nawet miała fryzurę stylizowaną na niego! Razem z Maddie szybko ją polubiłyśmy.
Później poznałyśmy również Litę - gitarzystkę prowadzącą oraz Jackie - basistkę.
Z czasem stałyśmy się bliskimi przyjaciółkami zespołu. Byłyśmy zapraszane na większość
prób i znałyśmy na pamięć każdą nową piosenkę. Mnie najbardziej do gustu przypadła 'California Paradise', a siostrze 'Queens of Noise'. Tak bardzo chciałyśmy być na ich miejscu. Dziewczyny widząc to pozwalały nam czasem uczestniczyć w próbie. Wtedy Cherie odstępowała mi mikrofonu, a Joan przekazywała Madd swoją ukochaną gitarę. Niezbyt podobało się to Kimowi - szalonemu kolesiowi o dziwnym wyglądzie, który pełnił rolę kogoś na wzór menadżera. Dla niego liczyła się głównie kasa. Wkurzało nas to, jak je traktował. Uwarzał, że nie poradziły by sobie nigdy bez niego, że to on je stworzył i bez niego były by nikim. I za to powinny być mu wdzięczne 'do końca swojego nędznego życia'.
Tak czy inaczej The Runaways odniosło sukces. Już po pierwszym występie w Whisky a Go Go zrobiło się o nich głośno. Jaskrawe ulotki krzyczały wręcz do ludzi, a oni ich słuchali i z zaciekawieniem przychodzili na koncerty. Powoli stawały się pionierkami damskiego rocka w L.A. Ich znakami rozpoznawczymi była sceniczna charyzma i dawka mocnej, kopiącej tyłki muzyki.
Jak wspominałam już wcześniej, chciałyśmy być jak one, więc na ich wzór stworzyłyśmy własny zespół. Co prawda nie byłyśmy tak popularne, ale na tyle dobre, by kilka razy w miesiącu pogrywać w mniejszych klubach na Sunset. Zwykle grałyśmy kilka legendarnych kawałków z repertuaru The Who, The Doors czy Sex Pistols. Dorzucałyśmy też coś z piosenek The Runaways oraz kilka z naszych nielicznych utworów. Póki co nasza kapela nie ma jeszcze nazwy, jest to kwestia do przedyskutowania.
A jeśli chodzi o naszą rodzinę, wszystko było po staremu. Tylko mama piekliła się czasem o to, że musi na nowo budować swą pozycję w okolicy. Tata nie narzekał, nowe miejsce pracy bardzo mu odpowiadało. Nie muszę chyba wspominać, że nasza trójka : Maddie, Joan i ja byłyśmy zachwycone.
W prawdzie nasz dom nie był tak wspaniały jak ten dawny. Nie był bardzo duży, wręcz mały, nie był otoczony z każdej strony angielskim ogrodem. Nawet nie celtyckim... w sumie nie było żadnego ogrodu. Ale widok na wzgórza hollywoodu i bliskie położenie od plaż wynagradzały wszystko. Okolica i cała sytuacja zdawała się po prostu idealna. Wszyscy wiedzieliśmy, że znajdowaliśmy się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie...
- Oczywiśice tego nie da się nie pamiętać. - ziewnęła i zaraz odpłyneła w świat morfeusza. Ja po chwili również.
***
Alice
Kiedy przeprowadziłyśmy się do Los Angeles, nasze życie przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Każdy wie, jak to jest zaczynac od zera. Właśnie my byłyśmy na tej drodze. Żadnych znajomości, nowa szkoła. Chyba dzięki temu zżyłyśmy się ze sobą jeszcze bardziej. Joan jako najsilniejszy charakter, osoba twardo stąpająca po ziemi od razu znalazła nowe dziewczyny chętne do założenia zespołu. Pamiętam z jaką fascynacją opowiadała nam o Sandy - perkusistce ich zespołu The Runaways. Wróciła wtedy do domu w swojej pierwszej prawdziwej ramonesce, którą kupiła za własne, ciężko zarobione pieniądze podczas pierwszych wakacji w Los Angeles. Już pierwszego dnia przyczepiła do niej masę agrafek.
Niedługo potem przedstawiła nas drobnej blondynce poznanej w klubie. Jej imię to Cherie. Została wokalistką formującego się powoli zespołu.
Tak jak ja była jedną z bliźniaczek i też była fanką Davida Bowiego! Ba, nawet miała fryzurę stylizowaną na niego! Razem z Maddie szybko ją polubiłyśmy.
Później poznałyśmy również Litę - gitarzystkę prowadzącą oraz Jackie - basistkę.
Z czasem stałyśmy się bliskimi przyjaciółkami zespołu. Byłyśmy zapraszane na większość
prób i znałyśmy na pamięć każdą nową piosenkę. Mnie najbardziej do gustu przypadła 'California Paradise', a siostrze 'Queens of Noise'. Tak bardzo chciałyśmy być na ich miejscu. Dziewczyny widząc to pozwalały nam czasem uczestniczyć w próbie. Wtedy Cherie odstępowała mi mikrofonu, a Joan przekazywała Madd swoją ukochaną gitarę. Niezbyt podobało się to Kimowi - szalonemu kolesiowi o dziwnym wyglądzie, który pełnił rolę kogoś na wzór menadżera. Dla niego liczyła się głównie kasa. Wkurzało nas to, jak je traktował. Uwarzał, że nie poradziły by sobie nigdy bez niego, że to on je stworzył i bez niego były by nikim. I za to powinny być mu wdzięczne 'do końca swojego nędznego życia'.
Tak czy inaczej The Runaways odniosło sukces. Już po pierwszym występie w Whisky a Go Go zrobiło się o nich głośno. Jaskrawe ulotki krzyczały wręcz do ludzi, a oni ich słuchali i z zaciekawieniem przychodzili na koncerty. Powoli stawały się pionierkami damskiego rocka w L.A. Ich znakami rozpoznawczymi była sceniczna charyzma i dawka mocnej, kopiącej tyłki muzyki.
Jak wspominałam już wcześniej, chciałyśmy być jak one, więc na ich wzór stworzyłyśmy własny zespół. Co prawda nie byłyśmy tak popularne, ale na tyle dobre, by kilka razy w miesiącu pogrywać w mniejszych klubach na Sunset. Zwykle grałyśmy kilka legendarnych kawałków z repertuaru The Who, The Doors czy Sex Pistols. Dorzucałyśmy też coś z piosenek The Runaways oraz kilka z naszych nielicznych utworów. Póki co nasza kapela nie ma jeszcze nazwy, jest to kwestia do przedyskutowania.
A jeśli chodzi o naszą rodzinę, wszystko było po staremu. Tylko mama piekliła się czasem o to, że musi na nowo budować swą pozycję w okolicy. Tata nie narzekał, nowe miejsce pracy bardzo mu odpowiadało. Nie muszę chyba wspominać, że nasza trójka : Maddie, Joan i ja byłyśmy zachwycone.
W prawdzie nasz dom nie był tak wspaniały jak ten dawny. Nie był bardzo duży, wręcz mały, nie był otoczony z każdej strony angielskim ogrodem. Nawet nie celtyckim... w sumie nie było żadnego ogrodu. Ale widok na wzgórza hollywoodu i bliskie położenie od plaż wynagradzały wszystko. Okolica i cała sytuacja zdawała się po prostu idealna. Wszyscy wiedzieliśmy, że znajdowaliśmy się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie...